MOJA DROGA DO KLASZTORU

Nie stanął przede mną Chrystus w szacie białej

Nie wziął mnie za rękę, by zaprowadzić do klasztornej bramy

Nie słyszałam dźwięku Jego słów,

A jednak – na pewno wiedziałam,

Że mam być – tu!…

Tak w wierszu Powołanie napisała nasza śp. s. Jolanta Zdrojewska. Moja droga życia zakonnego również była zwyczajna. Najpierw dom rodzinny w Radziejowie kujawskim, gdzie przyszłam na świat. Panowała w nim religijna atmosfera. Rodzice przekazali nam wiarę, którą sami gorliwie praktykowali: codzienny pacierz, niedzielna Msza św., udział w Nieszporach, w Adwencie – Roraty; w Wielkim Poście - Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale, rekolekcje. W maju nabożeństwa majowe, w czerwcu - do Najświętszego Serca Pana Jezusa, w październiku - Różaniec.

Wychowałam się w wielodzietnej rodzinie (cztery siostry i brat), w cieniu klasztoru Ojców Franciszkanów konwentualnych, który w latach powojennych stanowił centrum życia kulturalnego w naszym mieście. Odbywały się tu okolicznościowe akademie, jasełka i zbiórki „Milicji Niepokalanej”. Franciszkanie również katechizowali w szkole. Jako mała dziewczynka często bywałam w klasztorze, podglądałam życie zakonników, które mnie bardzo pociągało. Należałam też od najmłodszych lat do asysty kościelnej i byłam Rycerką Niepokalanej. Od dziecka bardzo lubiłam czytać. W domu były całe roczniki czasopism religijnych. Lektura „Rycerza Niepokalanej” i książek, wypożyczanych z biblioteki klasztornej wypełniała wolny czas, a w sercu wzrastała tęsknota za tym co piękne i dobre.

Wiedziałam, że we Włocławku mieszka s. Anna Mielcarek - moja ciocia zakonnica. Odwiedzała nas rzadko, ale kontakt korespondencyjny był utrzymywany dość często. Gdy nas odwiedziła, nie odstępowałam od niej, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o jej życiu. Już wtedy, jeszcze przed I Komunią św. w duszy swej postanawiałam, że i ja będę siostrą zakonną. I tak powołanie do służby Bożej wzrastało wraz ze mną.

Po skończeniu szkoły powszechnej w Radziejowie, wbrew planom mamy i starszego rodzeństwa (tato już nie żył), zapragnęłam kontynuować edukację w szkole średniej we Włocławku. Dzięki cioci udało mi się pokonać piętrzące się trudności i zamieszkać przy klasztorze Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi, ponieważ szkoła nie posiadała internatu. Tam, przez cztery lata doznałam wiele serca od sióstr i mogłam konsekwentnie rozwijać swoje powołanie. Z niecierpliwością czekałam na ukończenie szkoły i maturę. W tym czasie często bywałam w kaplicy Sióstr na Mszy św. oraz na różnych nabożeństwach. Siostry zapraszały też mnie przy różnych okazjach na rekreacje, wspólne wycieczki do innych domów i sanktuariów. Przy katedrze odbywały się lekcje religii dla poszczególnych klas szkół średnich, które prowadził były więzień Dachau, kapelan domu generalnego naszego Zgromadzenia, gorliwy kapłan ks. Józef Świniarski. Młodzież chętnie gromadziła się na tych cotygodniowych spotkaniach. W czerwcu 1956 roku udaliśmy się, pod przewodnictwem naszego księdza, po raz pierwszy z pielgrzymką na Jasną Górę.

Po uzyskaniu matury w roku 1957 zaraz poprosiłam o przyjęcie do Zgromadzenia. Nie od razu jednak rozpoczęłam życie zakonne, ponieważ chciałam popracować, by przygotować sobie potrzebną wyprawkę. I tak 16 października 1957 roku nareszcie mogłam z radością i nadzieją przekroczyć progi klauzury zakonnej. Tak w wielkim skrócie przedstawiała się moja droga do klasztoru.

Obecnie, z perspektywy przeżytych sześćdziesięciu lat w Zgromadzeniu, mogę tylko dziękować Dobremu Bogu, że na mojej drodze życia, które zaczęło się „roku pamiętnego…” i nie było wolne od niebezpieczeństw czasów wojny, niedostatków lat powojennych, wszelkiego rodzaju trudności, stawiał ludzi mi życzliwych, a w tym gorliwych kapłanów, wychowawców i siostry zakonne. Od początku czułam się otoczona troskliwą opieką Matki Najświętszej, której piękny obraz Nieustającej Pomocy jest czczony w kościele klasztornym oo. Franciszkanów w moim rodzinnym mieście, niedawno koronowany koronami papieskimi.

Każdego roku staram się odwiedzić w okresie wakacji rodzinę. Wówczas zwykle nawiedzam ulubione miejsca, kościół klasztorny, farę, cmentarz, gdzie spoczywają rodzice, brat, dwie siostry i tylu, tylu bliskich i znajomych, a wśród nich nauczyciele, niezapomniany Ojciec Artur Zapaśnik, któremu tak wiele zawdzięczam, koleżanki i koledzy ze szkoły podstawowej.

Miasto pięknieje i się zmienia. Jest jednak jedno miejsce niezmienne, to samo, w którym z radością klękałam jako dziecko, by patrzeć w oczy Maryi, Niepokalanej Matce zawsze troskliwej i czuwającej nad życiem swoich dzieci. Teraz, klęcząc u stóp Matki Bożej, dziękuję za tyle łask tu otrzymanych, za łaskę wiary i zakonne powołanie, za opiekę nad moimi bliskimi, jednocześnie prosząc o to, by była nam wszystkim Bramą do nieba.

Gdańsk
Margarita Łaska

ŚWIADECTWO ŚP. S. URBANY ŁUKASZEWSKIEJ (1915-2017)

Moje powołanie

Zaczniemy od historii… Od rodziny, od pierwszych dni i miesięcy w Zgromadzeniu. To było tak dawno, a wciąż trwa w pamięci głos Bożego wezwania: Pójdź za Mną!

Łaska powołania

UUrodziłam się 25 grudnia 1915 roku w Helenowie, w parafii Licheń. Chrzest przyjęłam w kościele parafialnym pw. św. Doroty w Licheniu. Otrzymałam imię Salomea. Rodzice – Stanisław i Marianna z Błaszczyków Łukaszewscy. Ojciec był rolnikiem. Ja byłam trzecim dzieckiem w rodzinie. Od najmłodszych lat wybierałam się na służbę do Matki Bożej Niepokalanej. Jako małe dziecko nie rozumiałam, w jaki sposób można Jej służyć: Ona jest w niebie, a ja tu na ziemi, trzeba najpierw umrzeć, a potem służyć… Gdy głębiej zaczęłam się zastanawiać nad tymi myślami, stwierdziłam, że są bardzo naiwne – nie trzeba się nimi zajmować i odsunęłam je od siebie. Potem szkoła i o służbie Matce Bożej nie myślałam. W świecie zostać, założyć rodzinę nie podobało mi się – kochałam życie dziewicze, samotne. Chciałam po ukończeniu szkoły podstawowej iść do szkoły zawodowej, ale ojciec mi odradził, gdyż wszyscy spodziewali się z każdym dniem wojny. I tak mi upływał czas i lata.

Było to jesienią w listopadzie 1938 r. Odbywały się rekolekcje w naszej parafii – ja też na nie uczęszczałam. Ludzi było bardzo dużo w kościele. Pieśń „Pójdź do Jezusa” – rozlegał się głos ludzi i organów. Nagle poczułam się sama w kościele, nie widziałam ludzi, ani nie słyszałam organów i śpiewu… Usłyszałam głośne słowa: „Idź do zakonu”. Byłam zdziwiona, skąd ten głos. Nikogo w kościele nie widziałam, o zakonie nie myślałam. I znowu ten głos usłyszałam: „To jest od Boga” i dziwne światło otrzymałam, że Bóg mnie wzywa, więc przyrzekłam Bogu, że jeśli On tak chce, to pójdę do zakonu. Gdy te chwile przeszły, poczułam się już razem z ludźmi w kościele. Dalej śpiewali „Pójdź do Jezusa”. Zaczęłam myśleć, jak to zrobić. Sióstr żadnych nie znałam, nie spotkałam się z nimi nigdy, o zakonie nie myślałam… Co w domu o mnie rodzice powiedzą – czułam, że brak mi odwagi. Klęczałam w kościele i rozmyślałam, jak mam to załatwić. Nagle słyszę szept, głos wyraźny, jak gdyby ktoś przy mnie stał i do ucha mówił: „Idź do spowiedzi, poproś o to księdza, a będziesz służyć Bogu, nie ludziom”. Zarazem jakieś światło mnie oświeciło, poczułam moc i siłę, tęsknotę za życiem zakonnym, czułam się szczęśliwa, że będę służyć Bogu. Poszłam do spowiedzi i powiedziałam, że chcę iść do zakonu. Ksiądz kazał mi przyjść po Mszy świętej i dał mi zaświadczenie i skierowanie do Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi we Włocławku. Wtedy dopiero zobaczyłam moją tęsknotę od dzieciństwa, by służyć Matce Bożej Niepokalanej. Wówczas jeszcze nie mogłam zrozumieć moich pragnień, uważałam je za myśli naiwne i starałam się ich pozbyć. Dopiero teraz pojęłam, że już od najmłodszych lat chciałam iść służyć Matce Bożej, że to było moje pierwsze powołanie. Powiedziałam rodzicom, że pójdę do zakonu. Chociaż moi rodzice byli katolikami, nie rozumieli, co to powołanie. Ojciec powiedział, że to więzienie, że do więzienia chcę iść, a mama była przeciwna, chciała, abym została w świecie i założyła rodzinę. Ja już miałam swoje lata, więc sama mogłam decydować – wola Boża była dla mnie ważniejsza niż ludzka.

Do zakonu wstąpiłam w marcu 1939 r. Postulat miałam na Seminaryjskiej, potem nowicjat na Glinkach – był to czas wojenny. W listopadzie Matka Generalna Walter dowiedziała się, że młode siostry mają być przez Niemców wywiezione do przymusowej pracy. Prosiła więc, by siostry nowicjuszki, które mają rodziców wyjechały. Ja miałam blisko, więc w listopadzie za przepustką pojechałam do domu. Księdza Proboszcza Niemcy zabrali do obozu w Dachau. Przez cały rok chodziliśmy do kościoła w Morzysławiu k. Konina. W styczniu 1941 roku Niemcy wywozili na przymusowe roboty młodzież z mojej wioski i całej okolicy. Mnie zabrali do Austrii. Zamieszkuje ją ludność katolicka. W święta i niedziele mogliśmy chodzić do kościoła, który był blisko. Miałam dobrych gospodarzy. Pracowałam tam 4 lata i 6 miesięcy. Razem ze mną pracowały dwie Polki, Polak, żołnierze węgierscy i jeden Serb – wszyscy byli katolikami i uczęszczali na nabożeństwa. W 1945 r. amerykańskie wojsko wkroczyło do Austrii. Wszystkich cudzoziemców wywieziono do swoich krajów – najpierw żołnierzy z obozów, potem cywilów. Nas przywieziono w lipcu. Pół roku byłam u rodziców, a w marcu następnego roku wróciłam do Zgromadzenia.

Na Leśnej odbyłam postulat, w lipcu rozpoczęłam nowicjat. Potem pracowałam w Lipnie, w Lublinie, w Uniejowie, w Zgierzu, obecnie jestem w Uniejowie po raz drugi. W Zgierzu pracowałam jako kucharka 20 lat, poza tym w ogrodzie i pomagałam w kuchni. W chwilach trudnych i przykrych wspomnienie powołania było dla mnie siłą i pomocą. Zawsze czułam opiekę Matki Bożej Niepokalanej, która przychodziła mi z pomocą. Dziękuję Opatrzności Bożej, że szczęśliwie przeżyłam czas wojenny i całe swoje życie. Składam Bogu dzięki za wszystko.

Uniejów, 2003

Oficjalna strona Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi

ul. Orla 9, 87-800 Włocławek

+48 542 313 228
orla@siostrywspolnejpracy.pl

Nr konta: 16 1240 3389 1111 0000 3010 0626 (Bank Pekao S. A. I Oddział we Włocławku)

Image